Główni

- Natasha Schlierenzauer -



Wiodłam całkiem zwyczajne życie. Kiedyś wszystko wydawało mi się proste. Coś było czarne, albo białe. Miałam ogromny problem z dostrzeżeniem różnych odcieni szarości. Zawsze miałam trudności w nawiązywaniu przyjaźni. W gruncie rzeczy poza rodzicami i starszą siostrą nie miałam nikogo. Taka szara myszka, która boi się własnego cienia. Przerażała mnie nawet perspektywa klasowej wycieczki. Nie przeszkadzało mi to, że ludzie uważali mnie za świruskę. Uciekałam w swój własny idealny świat. Tam byłam lubiana. Nikt nie oceniał mnie na podstawie fryzury czy ubrań. Czy pamiętam dzień, w którym wszystko się zmieniło? Owszem, pamiętam. Wtedy wydawało mi się, że nagle los postanowił mi wynagrodzić każde upokorzenie, którego doświadczyłam w swoim życiu. Gregor sprawiał, że czułam się wyjątkowa - jedyna w swoim rodzaju. Nie potrafiłam mu się oprzeć. Był... idealny. Za późno jednak zrozumiałam, że wychodząc za niego za mąż popełniłam największy błąd swojego życia. Dla osoby postronnej nasze małżeństwo wyglądało na szczęśliwe. W towarzystwie znajomych Greg traktował mnie jak księżniczkę. Koszmar zaczynał się w chwili, w której drzwi "naszego" domu zamykały się za ostatnim z gości. Kłótnie to był dla mnie chleb powszedni. Nie było dnia, w którym nie usłyszałam jaka to jestem beznadziejna. Raz próbowałam od niego uciec. Skończyło się na tym, że wylądowałam na ostrym dyżurze ze złamanym nosem i siniakami niemal na całym ciele. Zrozumiałam wtedy, że wyszłam za tyrana. Dla innych Gregor był miłym, uśmiechniętym i skorym do pomocy facetem. Dla mnie był... katem. Uznałam, że nikt nie uwierzyłby w to, że ten wielki i wspaniały Schlierenzauer byłby zdolny do czegoś tak potwornego jak podniesienie ręki na kobietę. Tłumiłam w sobie gniew i poczucie, że nie mam prawa do miłości. Wmawiałam sobie, że mnie kocha - na swój własny, chory sposób. Odczuwałam ulgę, gdy znikał z domu bez słowa. Jego zgrupowania były dla mnie błogosławieństwem. Przez kilka dni byłam wtedy panią swego losu. Udawałam, że mam idealne życie. Kiedy wracał... koszmar zaczynał się od początku. Nawet przez chwilę nie myślałam, że jedno przypadkowe spotkanie sprawi, że zacznę o siebie walczyć. Jesteście ciekawi czy mi się uda? Zdradzę Wam pewien sekret... ja też chciałabym poznać odpowiedź na to pytanie...

***

- Gregor Schlierenzauer - 


Kiedy jesteś na szczycie wydaje Ci się, że to stan, który nie przeminie. Nie przejmujesz się przyszłością, bo przecież co mogłoby pójść nie tak? Wygrana za wygraną, drugi skok lepszy od pierwszego. To poczucie wyższości. Świadomość, że nikt nie jest w stanie Ci dorównać. Wokół Ciebie kręcą się różne takie - jedna ładniejsza od drugiej. Przelotne romanse, jedno nocne przygody, szybkie numerki i niezobowiązujące znajomości. Tak wyglądało moje życie do dnia, w którym na mojej drodze stanęła Ona. Uśmiech Anioła, który od pierwszej chwili sprawił, że mogłem myśleć tylko o niej. Nathalie... moja słodka Nathalie. Nie pamiętam kiedy nasze małżeństwo zaczęło się psuć. Ile czasu minęło? Miesiąc? Pięć? Pół roku? Co było przyczyną mojego zachowania? Co sprawiło, że nagle stałem się takim facetem, którego na ulicy ominąłbym szerokim łukiem? Przez kilka tygodni było idealnie - miałem u swego boku kobietę, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Przy niej nawet największa porażka była tylko nic nie znaczącą chwilą. Nat zawsze miała w sobie to "coś". Coś co pozwalało nam cieszyć się z tych maleńkich chwil szczęścia. Szczególnie z nich. Może to spojrzenia moich kolegów, głupie docinki przyjaciół... A może to z nią było coś nie tak? Ja?? Przecież nadal jestem tym samym facetem, którym byłem przed ślubem. Może to jej wina, że stałem się taki... zły? Prowokowała mnie swoim zachowaniem i ciągłym marudzeniem. Ona chciała wakacji, a ja musiałem trenować. Kiedy ja potrzebowałem spokoju, ona ciągle tylko narzekała. Mój niegdysiejszy ideał z dnia na dzień stał się moim przekleństwem...


***

- Thomas Angerer -


Wstajesz rano, wlewasz w siebie hektolitry kawy, wychodzisz do pracy i... tak w kółko. Dzień w dzień. Przez siedem dni w tygodniu. Nie narzekam - kocham swoją pracę. Co prawda czasem po wyjściu z nocnej zmiany mam ochotę na to żeby rozwalić komuś twarz. Zapytacie dlaczego? Wyobraźcie sobie sytuację: na oddział przywożą skatowaną, młodą kobietę. Jej spojrzenie wyraża więcej niż tysiące słów. Kiedy nagle w zasięgu jej wzroku pojawia się jej mąż dociera do Ciebie, że to on jest sprawcą. Normalny facet na moim miejscu zareagowałby tak samo. Zdarzyło mi się, że moja pięść zareagowała szybciej niż reszta ciała. Wmawiałem sobie, że w takiej sytuacji nie wiele mogę zrobić. Ten jeden, jedyny raz postanowiłem złamać swoje zasady.  Nadal uważam, że łączenie spraw prywatnych z pracą to kiepski pomysł. Jednak coś... widok Jej posiniaczonej twarzy sprawił, że coś we mnie pękło. Śniła mi się niemal co noc. Nie wiem dlaczego padło akurat na Nią? Nie wiem co mną wtedy kierowało? Na pewno nie była to chęć pomocy, chociaż w zestawieniu ze skrótem Dr na mojej plakietce nie brzmi to za dobrze, prawda? Oczarowała mnie. Wtedy zrozumiałem, że Ona nie będzie dla mnie tylko zwykłą pacjentką. Czy spodziewałem się jakichś problemów? Nie... chyba nie. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym poznałem tego, który śmiał podnieść na nią rękę...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz